Hollywood pozywa twórców narzędzia Midjourney za masowe naruszenia praw autorskich. Co oznacza ten precedensowy proces dla branży AI, twórców i europejskich regulacji?
Czy generatywna sztuczna inteligencja narusza prawa twórców, czy tylko je przetwarza?
W ostatnich dniach odpowiedź na to pytanie próbuje wymusić sąd federalny w Kalifornii, gdzie najwięksi gracze Hollywood — Disney i Universal — złożyli pozew przeciwko twórcom Midjourney. Sprawa może mieć dalekosiężne konsekwencje nie tylko dla branży filmowej, ale także dla całego rynku AI, kreatywnych zawodów i firm wykorzystujących narzędzia generatywne w kampaniach marketingowych.
Co jest przedmiotem sporu?
Według powodów, Midjourney — popularne narzędzie do tworzenia obrazów z tekstowych poleceń — narusza prawa autorskie na masową skalę, generując ilustracje inspirowane znanymi postaciami z filmów i seriali. Wśród przywołanych przykładów znalazły się m.in. Darth Vader, Spider-Man, Elsa z „Krainy Lodu” czy Minionki. Studio Universal wprost określiło platformę mianem „fabryki plagiatu”, a Disney zażądał 150 tys. dolarów za każde dzieło objęte roszczeniem. Według dokumentów sądowych lista naruszeń obejmuje ponad 150 przykładów.
Dla obu wytwórni to także batalia o kontrolę nad przyszłością kultury wizualnej — i jej monetyzacją. Midjourney, które według pozwu posiada ponad 21 milionów subskrybentów, wygenerowało w 2024 roku przychody przekraczające 300 milionów dolarów.

Midjourney: wyszukiwarka czy piracki generator?
David Holz, założyciel Midjourney, od początku bronił swojego produktu jako narzędzia zbliżonego do wyszukiwarki. Jak argumentuje, „AI uczy się jak człowiek” — przyswajając stylistykę, formy i konwencje wizualne, ale ostatecznie tworząc unikalne, transformacyjne dzieła. Twórcy narzędzia podkreślają, że nie można mówić o „kopiowaniu”, jeśli efekt końcowy nie jest identyczny z oryginałem, a użytkownik wpisuje jedynie inspirację — np. „Shrek in cyberpunk style”.
To jednak nie przekonuje studiów filmowych. Ich zdaniem Midjourney nie tylko ułatwia generowanie obrazów łamiących prawa autorskie, ale też nie podejmuje wystarczających kroków, by ograniczyć to ryzyko. W pozwie zaznaczono, że narzędzie już teraz posiada filtry blokujące treści przedstawiające przemoc czy nagość — co oznacza, że wdrożenie systemów chroniących własność intelektualną jest technicznie możliwe.
Odpowiedzialność za narzędzie czy za użytkownika?
Problem ten nie dotyczy wyłącznie firm z Hollywood. Marketerzy, agencje kreatywne i małe studia graficzne na całym świecie już dziś korzystają z narzędzi takich jak Midjourney, DALL·E czy Firefly. Generowanie materiałów wizualnych, które balansują na granicy parodii, cytatu i interpretacji, staje się częścią codziennej praktyki — i potencjalnego ryzyka.
– Czy producent pędzli odpowiada za obraz powstały z ich użyciem? – pyta retorycznie Daniel Kędzierski, twórca platformy FastTony. – Odpowiedzialność przenoszona na dostawcę technologii może zahamować rozwój innowacji, a użytkownicy i tak znajdą inne narzędzia – choćby w Chinach, gdzie ochrona własności intelektualnej działa zupełnie inaczej.
Podobne argumenty pojawiły się podczas strajków aktorów i scenarzystów w Hollywood w 2023 roku. Obawy o cyfrowe klony, głosy generowane przez AI czy scenariusze tworzone bez udziału ludzi nie zniknęły. Pozew przeciwko Midjourney może więc być postrzegany nie tylko jako próba ochrony licencji, lecz także jako forma kontrataku wobec postępującej automatyzacji branży.
Czy to już koniec „wolnej” AI?
Sprawa Midjourney wpisuje się w szerszą debatę o tzw. „dozwolonym użytku” (fair use) w USA oraz nowe regulacje na poziomie międzynarodowym. W Europie AI Act nakłada na twórców modeli obowiązek transparentności danych treningowych oraz uwzględniania praw autorskich. Pozornie techniczny zapis o możliwości sprzeciwu wobec data miningu może w praktyce dać twórcom narzędzia kontroli, jakiej domagają się dziś twórcy — od grafików po muzyków.
Z drugiej strony, rosnąca liczba procesów może doprowadzić do swoistego podziału świata: na jurysdykcje „twardych” przepisów (UE, UK) i obszary deregulacji (USA, Chiny). Dla użytkowników AI oznacza to realne bariery: niektóre funkcje mogą zostać zablokowane, ceny licencji wzrosną, a dostęp do najbardziej zaawansowanych modeli może być uzależniony od miejsca zamieszkania lub rodzaju działalności.
Przemysł na rozdrożu
Niepokój Hollywood wobec AI to nie tylko reakcja na straty licencyjne, ale też lęk o przyszłość artystów, aktorów, scenarzystów i animatorów. Jednocześnie coraz więcej znanych nazwisk – jak James Cameron, który niedawno dołączył do zarządu Stability AI – dostrzega w AI narzędzie kreatywnego wsparcia, nie zagrożenie.
W tym napięciu między strachem a fascynacją toczy się walka o kształt przemysłu kreatywnego w XXI wieku. Pozew Disneya i Universal może stać się precedensem, który zdefiniuje granice odpowiedzialności w erze generatywnej sztucznej inteligencji.
Porozmawiaj z nami o sztucznej inteligencji
Dołącz do grupy "AI Business" na Facebooku
AI w marketingu – jak zwiększyć sprzedaż i zaangażowanie klientów?
Test Turinga: Czy AI jest już inteligentniejsze od człowieka?